"Inserts" opowiada o odnoszącym niegdyś wielkie sukcesy reżyserze, który popadłszy w niełaskę w oczach producentów, kręci w domowym zaciszu pornograficzne filmiki. Co istotne, znajdujemy się w okresie kina niemego, nasz bohater jest więc swego rodzaju pionierem...
Film Johna Byruma w momencie wejścia na ekrany został pominięty milczeniem, czego bezpośrednią przyczyną był fakt przyznania filmowi kategorii X, co automatycznie wpłynęło na znaczące ograniczenie dystrybucji. Owszem, nagości jest tu sporo, seksu nieco mniej (za to bez przerwy się o nim gada), ale stawianie tego obrazu w jednym rzędzie z prawdziwymi pornosami to lekkie przegięcie. Tak czy owak, jest to kawałek naprawdę przyzwoitego, dobrze zagranego (przez wszystkich odtwórców) kina. Cała akcja toczy się w posiadłości głównego bohatera i oparta została na dialogach, na szczęście jednak nie zagraża obrazowi nadmierna "teatralizacja": jedyny moment, gdy sceniczne powinowactwo historii się uwidacznia następuje pod koniec, podczas słownych utarczek Dreyfussa i Harper, które są odrobinę zbyt przeciągnięte, zważywszy, że wiodą do punktu, który łatwo przewidzieć. Mi to jednak nie przeszkadzało - przez dwie godziny bawiłem się wyśmienicie. I tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju: czy ten Gable go w końcu dorwał...